...

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Prolog


  Wszędzie czuć było swąd dymu. Iskry rozrzucane przez wiatr zadawały ból ogniem, który rozprzestrzeniając się coraz bardziej dławił płomieniami dachy malutkich domków. Ludzie w rozpaczy porzucali cały swój dobytek uciekając przed nadchodzącą śmiercią, która powoli zbierała swoje żniwo. Słychać było krzyki wojowników ruszających w bój. Powietrze stało się cięższe. Przepełnione było kłębami dymu. Nagle świat został poruszony przez niewyobrażalny ryk. W ciemności zamigotała para krwistoczerwonych ślepi. Coś zaszumiało, coś zazgrzytało. W ten postać gigantyczna, o czarnych jak noc łuskach połyskujących przy świetle ognia i szponach ostrych jak brzytwa. Z gardzieli wydobywał się groźny charkot.
- Versumia! – Dało się słyszeć ostatni krzyk, który wydobył z siebie człowiek. Smok przejechał szponami po czarnej ziemi masakrując wszystko co stanie mu na drodze. Drzewa pod wpływem mocnych machnięć ogonem łamały się niczym zapałki. Dla tej bestii była to tylko zabawa. Rozrywka, którą od czasu do czasu zaspokajał swoje potrzeby. Nagle strzały przeszyły powietrze. Poleciały one ku bestii odbijając się od grubych łusek. Smok uniósł łeb do góry otwierając szeroko swoją paszczę pełną ostrych kłów. W ten z jego gardzieli wydobył czarny ogień, który dławił wszystko. Domy waliły się jeden po drugim. Nagle przed ogień wyszedł człowiek odziany w skromne szaty zakrywające jego ciało. Długa, siwa broda sięgała mu do pasa. W dłoni dzierżył drewnianą laskę. Uniósł on w górę swoje wyblakłe, szare oczy i popatrzył się na sprawcę cierpienia, który z dumą obserwował swe dzieło. Starzec uniósł laskę do góry, po czym wypowiedział jakieś niezrozumiałe słowa. W tym momencie z podziemi ujawniły się fioletowe macki, które oplotły bestie. Smok został przygnieciony do ziemi. Na czole starca pojawiły się krople potu. Cały drżał od wysiłku. Nagle Versumia wyrwał się z uścisku macek. Spojrzał się na starca, a następnie kłapnął paszczą. Na ziemie upadła połamana drewniana laska. Nie było już ratunku. Smok niszczył wszystko co stało na jego drodze. Ludzie, którzy uciekali w popłochu krzyczeli, że to wszystko przez nią. Nie ochroniła ich. A obiecała. Bóstwo, z którym przypieczętowali krwią kontrakt. Nie pomogło im.
          Nastał ranek. Splamiona krwią tysięcy niewinnych istot ziemia, na której ułożony był stos martwych ciał. Domy, których już nie było. Spopielone deski, drewno. Smok odleciał. Znudzony całonocną zabawą, odleciał. Zostało jedynie bóstwo, które stojąc za ścianą zieleni smutno przyglądało się ludzkiej głupocie.
- Koniec!  - Blondwłosa dziewczyna zamknęła książkę wznosząc w powietrze tysiące drobin kurzu.
- Ciekawa ta opowieść. Ale jedna rzecz ciągle nie daje mi spokoju… - Mruczała niebiesko włosa siedząca naprzeciwko.
- Hm? O co chodzi Levy – chan?
- W takim razie gdzie jest to całe bóstwo? Jest napisane o nim coś więcej?
- Hm… Jedynie tyle, że bóstwem był wielki wilk. Dalej strony są urwane.
- Szkoda. – Nagle rozmowę przerwało wywarzenie drzwi. Do gildii wpadł różowo włosy chłopak ze swoim niebieskim, latającym towarzyszem na czele.
- Lucy! Levy – chan! – Podbiegł do nich.
- Eh… Natsu, ty się nigdy nie zmienisz. – Uśmiechnęła się blond włosa.   


Ohayo! ^.^

Witam serdecznie :)
Happy: Aye sir!
Po litrach wylanej krwii, godzinach spędzonych przy komputerze, wreszcie udało mi się napisać prolog!
Happy: Gdzie?
Nie wkurzaj mnie kocie -.- Tyle się nad tym namęczyłam, więc proszę Cię uszanuj czyjąć pracę! Ty tylko siedzisz i wcinasz ryby! Przez Ciebie zbankrutuje!
Happy: Pcheszchadasz *z rybką w pyszczku*
Nie mówi się z pełną buzią! Eh.. Nie ważne. Zapraszam do komentowania i miłego czytania! ^.^

1 komentarz:

  1. Prolog naprawdę ciekawy :D Fajnie się zapowiada ^^ Mam nadzieje, ze z tą powieścią będzie coś jeszcze związane XD

    OdpowiedzUsuń